poniedziałek, 10 lutego 2014

Chomiczówka

Po raz trzeci lub czwarty wracam do tego tekstu. Był rozpoczęty tuż po biegu ale za każdym razem coś odciągało mnie od postawienia kropki nad i. Odśnieżam wspomnienie z czasu mrozów, które powoli odeszły w niepamięć. 

Była to styczniowa niedziela, słupek rtęci spadł zdecydowanie poniżej zera, zacinający siarczysty wiatr i okresowe opady śniegu. Taka pogoda nie przeszkadzała by ponad 1200 biegaczy stanęło na starcie Biegu Chomiczówki na 15 km, a wcześniej około 700 ukończyło Bieg o Puchar Bielan (5 km). Ani przez chwilę nie przeszła mi przez głowę myśl by zrezygnować tamtego dnia. Ba, byłem pełen optymizmu, że po raz kolejny stanę w dużej grupie biegaczy. Biegaczy, nastawionych na ciągłe przesuwanie granic własnych możliwości, dążących do poprawiania swoich rezultatów poprzez bezustanne zmuszanie się do największego wysiłku, jaki są w stanie znieść i w końcu przeżywających euforię wraz z przekroczeniem linii zwieńczających ich zaangażowanie.

Bieg Chomiczówki odbywał się na nietypowym dystansie 15 kilometrów. Trasa z atestem PZLA. Dla mnie ani dystans ani atest nie miały najistotniejszego znaczenia. Najważniejszym był sprawdzian formy na płaskim asfalcie. Od dawna nie biegłem takich zawodów. Takie zawody zimą to rzeczywiście rarytas. Jako, że wciąż jestem laikiem biegowym to nie miałem zielonego pojęcia jak biegnie się 15 km. A tym bardziej zimą, przy temperaturze poniżej 0 stopni - czy potrzebny żel? Płyn? Jakaś przekąska? Wziąłem żel, bardziej z głodu niż z czegokolwiek innego. Bieg rozpoczynający się o 11:00 to już sporo po śniadaniu. Z doświadczenia wiem, biegnąc z pustym żołądkiem myśli o mecie biją się z myślami o powiększonym McRoyalu z McDonaldsa czy innej Pizzy z PizzaHut...
Nietrudno zgadnąć, że myślę już co zjem po biegu... :)
Stanąłem w strefie powyżej 1:03:00, a poniżej 1:09:00. Tyle o swojej formie wiedziałem na pewno. No, może jeszcze wiedziałem, że skończę bliżej tej górnej granicy niż dolnej. Nie ruszyłem zbyt mocno, pierwsze 5 km biegłem ze średnim tempem 4:31 min/km. Od razu dało się poczuć różnicę między płaskim jak naleśnik asfaltem, a pagórkowatą Falenicą. Samo założenie treningowych szusów zamiast terenówek miało niebagatelne znaczenie na komfort biegu. Po 10 km rzut oka na czasomierz zeskanował wartość 44:45. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że źle nie jest. No ale nie jest też na tyle dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Uśrednione tempo było zaledwie 2 sekundy/km lepsze od pierwszej piątki. Niech będzie takie tempo, pomyślałem, lecę dalej bez szału w jedną czy drugą stronę. Pokonywałem niezliczone zakręty Bielańskiego osiedla Chomiczówka i mimo, że było to już trzecie, a zarazem ostatnie okrążenie, to nie pamiętałem czego spodziewać się za zakrętem. Jakaś ta trasa była... nie dość, że pokręcona to jeszcze taka byle jaka, bez szczególnych punktów odniesienia, tylko chodniki, bloki, gdzie-nie-gdzie fryzjer czy kosmetyczka. Zdaje się, że Lidl gdzieś mi śmignął przed oczami. I to chyba na tyle z punktów charakterystycznych. Nawet metę bym przeoczył, gdyby biegacz biegnący przede mną nie zaczął podejrzanie przyspieszać... Gdy się zorientowałem, że to już setki metrów zostało to postanowiłem ostatecznie się przesunąć o parę pozycji. Z czasem netto 1:06:15 zadebiutowałem na 15 km, zajmując 240 miejsce na około 1200 sklasyfikowanych. Pierwszy kwartyl. Tyle z historii tego biegu.
 
Walka o 240 miejsce. Nie muszę dodawać, kto je zajął? :)

Forma nie zaskoczyła. Zasadniczo taka jak przed zimą, może nawet ciut gorsza. Zacząłem się zastanawiać wtedy, czy uda mi się kiedyś wyjść ponad biegową przeciętność. Zrobić kolejny krok do przodu. Mam wrażenie, że to co ostatnio biegam, to ustanowiona baza, która bez radykalnych zmian w treningu czy nastawieniu nie będzie iść do przodu. Potrzeba kolejnego bodźca, kolejnego odświeżenia. Bieganie w kółko tego samego pozwoliło dotrzeć tylko do tego momentu i stanąć pod ścianą, której bez zmian nie da się sforsować. Zmian w nastawieniu także. 


A, i wiem już gdzie jest Chomiczówka ! :) Esperanto i Chomiczówka, dwie największe tajemnice lokalizacyjne Warszawy moich czasów studencki. Na Esperanto zaprowadził mnie basen, na Chomiczówkę bieg...