Dziś wahałem się cały dzień, czy wyjść pobiegać czy sobie odpuścić. Przyczyn było kilka. Primo, od niedzieli nie miałem dnia wolnego od wysiłku fizycznego, secundo, w sobotę mam szatański plan pobiec 25 km w Pucharze Maratonu Warszawskiego. W związku z ostatnim zamierzam 'odświeżyć' nogi w czwartek i piątek. Ostatecznie zrobiłem małe 10 km w tempie narastającym - pierwsza piątka w 27 min druga w 23 min. Czyli 50 min, krótkie rozciąganie i po bólu. Ponieważ było już ciemno jak zacząłem, wybrałem starą dobrą trasę z odmierzoną dychą, do Rembertowa i zurück. Po chodniku, bez świateł i skrzyżowań, z rzadka rowerzyści lub piesi. Ba, nawet 1 biegacz mijany po drodze.
Biegnąc słuchałem płyty Jezus Maria Peszek. Od słuchania ciągle odrywały mnie wątpliwości, czy oby poprawnie technicznie biegnę. Od obozów biegowych mam schizę i staram się wcielać w życie uwagi trenerów dotyczące błędów w mojej technice. Generalnie problemem jest góra ciała. O ile nogi idą nieźle (podobno mam ładne wahadło), to góra z nimi nie współgra. Coś jest nie tak. Nogi swoje, a ręce swoje. Generalnie góra ciała wykorzystuje każdą okazję, by wyłączyć się z właściwego rytmu. I wtedy staczam walkę psychiczną by wszystko przywrócić do normy.
Czy ręce nie przekraczają osi? Nie? To ok.
Czy kąt w łokciach jest ok. 90 stopni? Jest? To ok.
Czy barki nie są spięte? Nie? To ok.
Czy łopatki są ściągnięte i prosto? Są? To ok.
Czy miednica jest zrolowana? Tego nie wiem, z tym zawsze mam problem...
I gdy już wszystko naprawię i jest w porządku, to po chwili zagapię się na przejeżdżające auto, na mijane drzewo, zasłucham w muzykę i wszystko wraca do nieładu. I tak w kółko Macieju.
Szczęśliwie skończyłem trening bez bólu w łydce, bez bólu w biodrze, bez skurczu mięśnia pośladkowego. To dobry prognostyk przed sobotą. Muszę przyznać, że to skrupulatne rozciąganie po każdym treningu (ok. 8-10 min) sprawia, że następnego dnia nie potykam się o własne nogi i nie kuleję.
Dawniej przy takiej intensywności treningu musiałbym robić po 2-3 dni przerwy. Teraz pobiegłem na luzie. Mimo 23 km OWB1 w niedzielę, a raczej WB, mimo 2-godzinnego Crossfitu w poniedziałek, mimo 30 min. podbiegów we wtorek.
A propos Crossfitu. Postanowiłem regularnie chodzić na treningi siłowe Olka i Agnieszki (www.obozybiegowe.pl) na Pola Mokotowskie. Pora i miejsce treningów są ni w pięć ni w dziesięć (poniedziałek, 18.30 na Polach Mokotowskich), ale zagryzam zęby i chodzę. Tak więc w poniedziałek się wymęczyłem i wypociłem. Było jak zwykle fantastycznie. Jak zwykle bolało - super. Trening wymagający - ekstra. Kilka nowych elementów. Podobnie jak w Szklarskiej Porębie zasadnicza część treningu odbywała się w 3-osobowym zespole. Nie można było się obijać, odpuszczać, poddawać zmęczeniu, trzeba było przyczyniać się do wyniku drużyny. Byłem z Anią z obozu i jej koleżanką Marysią - nowicjuszką na Crossficie.
Do zrobienia były 2 serie na 8 stacjach, każda seria po 90 sekund.
Zacznę od mojej zmory-TRX. Jak tylko pojawiłem się na treningu zacząłem wypatrywać ich wzrokiem i... oto były 3 gracje zawieszone na drzewie. Miałem wrażenie, że powiewały w moim kierunku jakby chciały mi przekazać 'tu jesteśmy, chodź i poćwicz na nas'. Nienawidzę TRX z całego serca. Paradoksalnie uwielbiam męczyć się nimi. Dziwnie to brzmi, ale im słabszy w czymś jestem, tym bardziej dążę żeby to zmienić. Więc robiłem zaciekle te TRX z zaciśniętymi zębami i mam nadzieję, że kiedyś będą mi przychodzić z łatwością.
Brzuchy to kolejna zmora - pole do poprawy.
Padnij powstań... nie będę komentować.
Kettlebell, na szczęście był 10 kg i nie machałem czternastką jak na obozie, bo chyba nie dałbym rady.
Była skakanka - pestka, machnąłem 305 w drugiej serii.
Tor przeszkód, czyli skok na/przez skrzynię, bieg przez szarfy, przez płotki, kawałek lajkonikiem ze skakaną (generalnie jak się nie zaplącze w nogi to nawet ujdzie), później już tylko około 10 metrów wykrokami, około 10 metrów Golumem i znów jestem przy skrzyni i all over again...
A z nowości - przysiady z workiem piasku na szyi i bieg z oponą uwiązaną u szyi.
Nie mam pojęcia ile tego piasku mogło w tym worku być, ale odnosząc do wagi kettla to podejrzewam, że nawet 15-20 kg nawet... W nogi się ciepło zrobiło natychmiast. Machałem te przysiady do utraty tchu.
A bieg z oponą - kiedyś widziałem, jak Justyna Kowalczyk ciągnęła oponę jadąc na nartach. Aż mi tętno skoczyło do 200 jak na to patrzyłem. Wtedy nie przypuszczałem, że sam będę latał z oponą uwiązaną u szyki po pagórkach Pól Mokotowskich. Ludzie patrzyli na nas jak na kosmitów. Ale było rewelacyjnie. Wiążesz takie ustrojstwo u szyi lub u bioder, jak kto woli - ja wybrałem szyję. Biega się po trójkącie. Lecisz pod górkę później zakręt w prawo 60 stopni i lecisz w dół, a później znów zakręt w prawo i jesteś na mecie... I od nowa góra, dół, prawo i meta. Po czymś takim nogi w biegu po płaskim idą jak się patrzy.
Czy już wspominałem, że kocham to zmęczenie?
Nie mogę się już doczekać kolejnego poniedziałkowego Crossfitu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz