Moja przygoda z bieganiem w wieku dorosłym zaczęła się mniej więcej rok temu. Dlaczego mówię o wieku dorosłym? A to dlatego, że bieganie towarzyszy mi od zawsze. Wprawdzie gdy byłem młodszy bieganie było dobrem komplementarnym do gry w futbol, a sprawdziany biegowe na 1 km w szkole czy to podstawowej czy średniej traktowałem jako zło konieczne, mimo, że zawsze wypadałem w nich bardzo dobrze. Jednak piłka dawała mi wtedy więcej satysfakcji. Z frustracją przyjmowałem wtedy informacje od wuefisty, że do kadry szkoły w nogę nie udało mi się załapać (nigdy), a w bieganiu i owszem zawsze byłem filarem. Filarem, który przyczyniał się do zwycięstwa we wszystkich sztafetach powiatowych w biegach przełajowych od pierwszej klasy LO do maturalnej. W biegach indywidualnych, których nie było aż tak wiele, udawało mi się plasować na miejscach w pierwszej dziesiątce. Jednak wciąż mnie to nie motywowało, nie widziałem w tym niczego porywającego, inspirującego, niczego nadzwyczajnego. Przyjmowałem to jako rzecz naturalną. Wydawało mi się, że dystans 1 km czy 2,5 km w przełaju wytrzymać może każdy, a ja może jedynie z większym tempem. I nigdy nie robiłem niczego więcej, żeby to rozwijać.
No właśnie, jak tak biegam od roku to zastanawiam się też, dlaczego nawet nie próbowałem się załapać do sekcji biegowej mojej uczelni podczas studiów. Zakładam, że takowa istniała, koledzy byli w sekcji w piłkę nożną, w siatkę czy w kosza. Ja na sekcję futbolową tradycyjnie byłem zbyt słaby. Ale dlaczego, do cholery, nie zainteresowałem się sekcją biegową? Chyba dlatego, że nigdy nie traktowałem tego jako sportu i nie wiedziałem jak można się w tym sporcie rozwijać. Być może nawet gdybym zainteresował się sekcją biegania i nawet gdyby się okazało, że takowa istniała, to nie jest powiedziane, że byłem wystarczająco dobry by się do niej załapać. Ale ja nawet nie spróbowałem.
Jak tak sięgam pamięcią do czasów uczelnianych, to mi się przypomina, że co jakiś czas któryś z kolegów wychodził z inicjatywą biegania dookoła kampusu (~4km). Nawet pamiętam kilka takich spontanicznych biegów. Słynę jednak ze słomianego zapału i nigdy nie udało mi kontynuować joggingu przez więcej niż 2 tygodnie. A szkoda.
Gdy rok temu na przełomie lata i jesieni (bo nie pamiętam dokładnie - być może było to jeszcze lato, a być może już jesień) po przeczytaniu "What I talk about when I talk about running" zacząłem truchtać to nie przypuszczałem, że będzie to trwać do dziś. Ba, miałem przerwę w bieganiu od listopada do mniej więcej marca. Każdego dnia od listopada do marca myślami wracałem do biegania, ale fizycznie wciąż tkwiłem w domu. To nadchodzący Orlen Marathon w Warszawie z towarzyszącym biegiem na 10 km zmusił mnie do ponownego założenia Asicsów i wyjścia na ulicę. Wtedy niewiele miałem pojęcia o bieganiu, wiedziałam natomiast, że 10 km można przebiec bez większego przygotowania. I tak też się stało. O tym iwencie będzie więcej w jednym w następnych postów w beztreningowy dzień.
Niebawem będzie rok i w ciągu tego roku moje zainteresowanie bieganiem narasta w tempie geometrycznym. I mam nadzieję, że syndrom słomianego zapału został w tym przypadku przerwany.
A z dzieciństwa pamiętam bieganie kilometra w czasie ok. 3 min. 3 min. z groszami, nie pamiętam dokładnie, może 3.02, a może 3.12. Było to w ósmej klasie.
Muszę pewnego dnia zmierzyć się korespondencyjnie z "sobą-dzieckiem" bo sam się zastanawiam, czy jestem w stanie wrócić do tamtej formy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz