środa, 12 marca 2014

Pokrzyżować plany kontuzji

Do Warsaw Orlen Maratonu pozostał już tylko miesiąc. Za sobą mam już kilka sprawdzianów formy, z których każdy wypadł powyżej moich oczekiwań. I został już tylko jeden - Półmaraton Warszawski w ostatni weekend marca.

Pierwszy sprawdzian miałem już w styczniu podczas biegu Chomiczówki. Po dłuższej przerwie była okazja pobiegnięcia po płaskiej, atestowanej trasie. Tempo nie było rewelacyjne, ale jak na intensywność trenowania w tamtym czasie zadowalające - 4:25 min/km. W zimie !

Kolejnym sprawdzianem był Półmaraton Wiązowski w pierwszy weekend marca, który ukończyłem z wynikiem zdecydowanie lepszym niż zadowalający. Po dobrym biegu, prowadzonym przez większość dystansu w tempie narastającym, po bolesnej końcówce i walce przełyku z żelem energetycznym, zdołałem o prawie 10 minut poprawić życiówkę. Do nowej życiówki będę teraz próbował zbliżyć się w Warszawie. Półmaraton niestety przypłaciłem urazem - myślałem, że było to zwykłe nadwyrężenie stawu kolanowego, niestety ortopeda zweryfikował moje przypuszczenia i powiedział, że to zespół przeciążeniowy przyczepu MCL czyli więzadła piszczelowego pobocznego. Na szczęście nie ma urazu mechanicznego. Na jeszcze większe szczęście, w przeciwieństwie do innych więzadeł kolana, MCL posiada dużą zdolność do regeneracji. Przekonałem się o tym samemu, biegając z urazem przez ponad tydzień i nie cierpiąc z tego powodu. Lekarz zalecił leki przeciwzapalne, wzmocnienie mięśni czworogłowych ud, okłady lodem, leczenie zachowawcze. Zalecił też porzucenie sportu, względnie przerzucenie się na inne dyscypliny mniej niż bieganie obciążające kolana (np. szachy). Do jednych rad się zaleciłem, do innych nie (pewnie wiecie których :) ).

Ale zanim poszedłem do lekarza, to zrobiłem nową życiówkę na 10 km podczas GPW na Kabatach. Przebiegłem ten dystans w średnim tempie 4:04 (czyli w czasie 40:39 według pomiaru organizatora), przy czym drugie 5 kilometrów było poniżej 20 minut. Z urazem kolana, rzecz jasna. Podczas biegu ścięgna rozgrzewają się i nie doskwierają, lekkie uczucie bólu przychodzi zazwyczaj na kilka godzin po biegu. Dzień później w planach było 30 kilometrowe wybieganie. W tym celu pojechałem do Lasu Kabackiego, by nic i nikt nie utrudniało zadania. Pomimo niepewności tkwiącej w kolanie byłem zdeterminowany by plan zrealizować. Udało się nawet z drobną nawiązką: 32,5 km, z czego ostatnie 12 km w tempie docelowym maratonu (czyli w moim przypadku 4:59 min/km). Latałem jak głupi dwie godziny pięćdziesiąt minut !! po tym Lesie Kabackim zwiedzając niemal każdy jego zakątek i mijając niektórych spacerowiczów kilka razy. Niektórzy nawet zaczęli mi się w pewnym momencie kłaniać :) Letko nie było. Do auta wróciłem na oparach. Przy okazji wybiegania ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że czekolada i bieg to w moim przypadku nie są dobra komplementarne...  

Po wypełnieniu planu tygodniowy licznik wskazał 60,1 km. I wtedy dopiero postanowiłem pójść do ortopedy by mi przekazał cudowną nowinę, że z tym co mi jest to bieganie nie jest najlepszą ideą, ale zrozumiałem też, że na to nie umrę. Po poniedziałkowym treningu CrossFit nie bolało. Okłady lodem, rozciąganie, zachowawczość. Dziś nie boli. Idę zatem na trening z obozybiegowe.pl 

Bo nie wiem czy gdzieś już o tym wspominałem, ale od początku tego sezonu trenuję z drużyną obozów. Tak oficjalnie.

 


4 komentarze:

  1. Z dychy w 40:35 chcesz biec 3:30 w maratonie? No co Ty, to 10, a może i 15 minut za wolno! Przynajmniej ja tak miałem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno masz rację, że mógłbym w 3:15, 3:20, ale to mój pierwszy maraton i nie będę szalał :) a ponieważ nie robiłem dużo wybiegań, więc zacznę spokojnie i zobaczymy co wyjdzie. Nie chciałbym po prostu wolniej niż 3:30 :)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ach, bo to debiut, nie zwróciłem uwagi. No to zdecydowanie warto zachować siły i rozsądek;) (a poprzedniego komcia dodałem z konta żony przypadkowo, sorki;))

      Usuń