niedziela, 1 grudnia 2013

Podsumowanie sezonu 2013

Przed kwietniem 2013

Haruki Murakami
1949-20**
Writer (and runner)
At least he never walked.

Tak kończy się słynna książka o bieganiu japońskiego nowelisty. To było ciut więcej niż rok temu. Skończyłem czytać. Po chwili refleksji zamknąłem książkę, odłożyłem na półkę. Wyciągnąłem dres i stare, wysłużone Asicsy. Wyszedłem pobiegać. Biegałem dookoła Filtrów, dwa albo trzy razy - nie pamiętam już dobrze. Noc była spowita mrokiem. Wiatr ziębił mi uszy. Nie miałem już sił by biec, a oddech stawał się coraz mniej miarowy. Charczałem, dychałem i plułem. Nieco spowolniłem, ale nie zatrzymywałem się. Znamienne "at least he never walked" brzęczało w moich zmarzniętych uszach. Do domu był jeszcze kawałek. Mój niezrozumiały, nieuzasadniony niczym upór, chęć walki z samym sobą, udowadnianie sobie, że mogę, że dam radę i tym razem wzięły górę. Dobiegłem do domu i czułem jak płuca podchodzą mi do gardła. W środku piekły jak żarem. Pochylony do dołu łapczywie chwytałem powietrze. Pot ściekał mi po skroni, a kłujący ból przeszywał łydki. Tamtego dnia przebiegłem około 10 km. I tak zacząłem biegać. 

Z czasem zracjonalizowałem swoje wysiłki. Nosiłem się z zamiarem pobiegnięcia w Biegu Niepodległości w 2012, ale nie starczyło odwagi. W zimie przestałem biegać. Od listopada do połowy marca codziennie wstawałem z łóżka i w myślach nakładałem stare, poczciwe Asicsy. Jakoś nie 'wchodziły' mi na nogę. 

Kwiecień 2013

Minęło 4,5 miesiąca do połowy marca, kiedy kilkoma kliknięciami myszki zapisałem się na towarzyszący Orlenowskiemu Maratonowi bieg na 10 km. To były moje debiutanckie zawody. Chciałem pobiec poniżej 50 minut i udało się. 49:40, szybciej od Małysza, ale o dwa nieba wolniej od Kowalczyk. Dostałem medal, który natychmiast cisnąłem do pudełka. Dziś leżą w nim wszystkie medale. To atmosfera biegu i wysiłek, dążenie do celu, osiąganie go i stawianie nowego było tym, co wciągnęło mnie w ten niezrozumiały dla wielu wir biegania. Postanowiłem iść za ciosem.

Tydzień później wystartowałem w GPW w Lesie Bielańskim. Wtedy nie wiedziałem jeszcze czym jest ten cykl zawodów. Czas był podobny do orlenowskiego debiutu - 49:55, a dystans około 300 metrów dłuższy. Podobało mi się coraz bardziej. Kontynuowałem wyszukiwanie biegów na 10 km, a w głowie świtał mi maraton. Zacząłem jeszcze więcej czytać, szperać, interesować się.

Maj 2013

W maju pobiegłem 10 km dwukrotnie. W III Biegu Pamięci na Siekierkach przy małym deszczu i sprzyjającemu bieganiu chłodzie zrobiłem ładną życiówkę 46:49. Tydzień później chciałem ją poprawić w Grand Prix Żoliborza na Warszawskiej Cytadeli, ale trasa i warunki pogodowe pokonały mnie. Był to ciężki bieg z trzema dużymi podbiegami, który ukończyłem na oparach sił. Czas 48:10. Wtedy dobitnie zrozumiałem 2 rzeczy. Primo, podbiegi są bardzo ważnym elementem treningu, który zaniedbywałem, a secundo nie zawsze są warunki do poprawy życiówek. Czasem trzeba pogodzić się z gorszym wynikiem i zrobić krok do tyłu by później móc zrobić dwa kroki do przodu. 

Czerwiec 2013

W czerwcu uczyłem się i 'brałem' CPE. Bieganie mnie rozpraszało. A może to nauka rozpraszała moje bieganie? Kupiłem nowe, niebieskie Asicsy Cumulusy 14. Pan chciał mi wcisnąć adasie czy inne nju balansy ale ja się uparłem na te Asicsy. I okazały się moim best buy ever. Takim ever ever. Naprawnę ever. Francuz by powiedział, że premierę w zawodach miały 22 czerwca podczas GPW na Siekierkach. Żar lał się z nieba, a ja debil nie nałożyłem czapki. Bieganie było ostatnią czynnością, którą normalni ludzie robiliby w taki dzień. Chodnik był tak nagrzany, że palił w stopy. Woda gasiła pragnienie zaledwie na 3 minuty. A i tak pomimo tego wszystkiego na starcie stanęło prawie 300 śmiałków. Asicsy udowodniły, że były warte swojej ceny. Racji, że sprzęt nie biega będę zawsze bronił rękami i nogami, ale w przypadku butów zrobię wyjątek. Otóż, może w jednym biegu nie ma znaczenia w jakich butach się pobiegnie, ale po przerzuceniu się na buty z o wiele większą amortyzacją, niż miałem do tamtego czasu znacznie zmniejszyło bóle piszczeli i łydek. Mimo niesprzyjającej pogody poprawiłem nieznacznie (o 5 sekund) życiówkę na tej samej trasie: 46:44

Lipiec 2013 

Tu był Bieg Powstania Warszawskiego. Ucieszyłem się, bo bieg był nocny. Przed biegiem dałbym sobie rękę uciąć, że zrobię życiówkę. I co? I bym k... teraz nie miał ręki. Duchota. 7 tysięcy biegaczy. Żadnej bryzy od Wisły. Dwa podbiegi i tyleż samo zbiegów. Trasa piękna. Mnóstwo kibiców. A może przypadkowych turystów? Nieważne, gapiów mnóstwo. A czas 46.59 W gruncie rzeczy nieznacznie słabszy od tego najlepszego, ale biorąc pod uwagę, że ważyły się losy mojej ręki, to dobrze nie wróżyło...
Nie było poprawy więc postanowiłem coś zrobić z moim bieganiem.

Sierpień 2013

Tym czymś okazał się obóz biegowy w Karkonoszach. Dopiero ten obóz otworzył mi oczy na bieganie, wytknął mnóstwo błędów i nauczył nowych nawyków. Od drugiego do ostatniego dnia obozu cierpiałem na permanentny ból łydek, a mimo to zaciskałem zęby i biegałem. Nie opuściłem żadnego treningu. Biegi górskie dały mi mocno w kość. Pierwszy raz przebiegłem około 30 km (po górach !), a dwa dni później około 34 km (po górach !) i nie umarłem. Crossfit, o którego istnieniu do wtedy nie wiedziałem był czymś, czego żaden dzieciak nie doświadczy przez 100 lat wuefu. Pot wyciekał z każdego centymetra kwadratowego mojego ciała, bolały mięśnie w miejscach, które wydawały mnie się być ich pozbawione, żyły pulsowały, krew toczyła się z prędkością zbliżoną do prędkości światła, a świadomość ulatywała z każdym nowym ćwiczeniem. Ćwiczenia crossfit obnażyły moje słabości i mimo, że są ciężkie, wycieńczające i nieraz bolesne, to nie miałem cienia wątpliwości, że po powrocie do Warszawy będę kontynuował ten trening. 

W sierpniu napisałem pierwszy raz o bieganiu, pierwszy raz skończyłem 29 lat i pierwszy raz pobiegłem 25 kilometrów w zawodach.

Wrzesień 2013

Wakacyjny obóz biegowy i nowa szkoła biegania szybko przyniosły efekty. W GPW poprawiłem czas na 10 km. Chciałem połamać 45 minut, zrobiłem to z niemałą nawiązką. Na luzie poleciałem 10 km w 43:08. Zachorowałem, a tydzień później, wciąż chory debiutowałem w półmaratonie w Łowiczu. Co prawda nie udało mi się zrobić zamierzonego wyniku. Początkowo biegłem dobrze i w końcówce zgasłem jak świeczka, doczłapałem się do mety ostatkiem sił. W końcu pain is inevitable. Mimo wszystko wynik 1:41:45 uważam za bardzo przyzwoity w debiucie.

Październik 2013

Październik był miesiącem wzlotów i upadków. Poprawiłem życiówkę na 10 km  (42:01), pobiegłem 10 km w zawodach dzień po dniu (z życiówką 42:01 w GPW i w Biegnij Warszawo z czasem 44:04), pięknie poleciałem w przełajowym Półmaratonie Kampinoskim robiąc piękną życiówkę 1:38:05 i zająłem 17 miejsce open, co ze swadą opisuję tutaj. W końcu z wysokiego C zacząłem biegać 5 km (19:58). Wszystkie te sukcesy zostały przypłacone kontuzją, której żniwo wciąż zbieram. 

Listopad 2013

Z powodu kontuzji nie wystartowałem w finałowym biegu w GPW na Kabatach oraz w Biegu Niepodległości. Szkoda, bo forma szła w górę, robiłem dużo treningów szybkościowych i chciałem połamać 42 minuty na 10 km. Cel ten pozostawiam do zrealizowania na wiosnę nowego sezonu. 

Teraz wracam powoli do biegania. Przygotowuję się do maratonu. Za 2 tygodnie chcę pobiec 10 km w zimowym biegu górskim w Falenicy. Na luzie, bo w tej kaletce stan zapalny wciąż jest.  

Za największy sukces w sezonie 2013 uważam to, że od połowy marca do dziś nie porzuciłem biegania. Mimo, że nie zdecydowałem się na pobiegnięcie maratonu w debiutanckim roku, co zresztą uważam za słuszną decyzję, to biegowo mi się nie nudziło. Biegałem w dzień i w nocy, biegałem na krótkie dystanse i długie, w górach i po szosie, w słońcu i w deszczu w imprezach dużych i kameralnych, w domu i na wyjeździe. A mój wymarzony maraton z pewnością kiedyś przebiegnę. I opiszę. Mam też nadzieję, że w nowym sezonie będę się rozwijał nie tylko sportowo ale też korespondencyjnie.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz