niedziela, 22 września 2013

Głupota goni głupotę

Głupotą było pomyśleć, że mogłem dziś stanąć na starcie XXXII Łowickiego Półmaratonu Jesieni o Puchar Burmistrza Miasta Łowicza. Czym jak nie głupotą do potęgi nieskończonej jest fakt, że stanąłem na starcie, pobiegłem i skończyłem ten bieg?
Po odbiorze pakietu startowego, godzina przed biegiem
Pakiet startowy był skromny, zaledwie numer i czip. Odbiór pakietów odbywał się w hali OSiR i był sprawnie zorganizowany. Start natomiast opóźnił się o 10 minut. Nie trzeba tłumaczyć, czym jest 10 minut bezruchu dla rozgrzanego ciała biegacza, oczekującego zawsze z dreszczykiem emocji na ten moment, kiedy cała kolumnada ruszy. Przemówień było zbyt dużo. Przemawiał organizator, burmistrz, sędzia. Wiadomo, są to ludzie, którzy jak dorwą się do mikrofonu to trudno im go odebrać. Ku zaskoczeniu wielu biegaczy, na starcie honorowym biegu stanęli 4-krotny mistrz olimpijski w chodzie na 50 i 20 km, Robert Korzeniowski oraz europoseł urodzony w Łowiczu, Wojciech Olejniczak. Tego ostatniego miałem sposobność oglądać 3 tygodnie wcześniej na Pepsi Arenie w meczu piłkarskim Politycy kontra Gwiazdy TVN. Ogólnie wiadomym jest, że polityk SLD jest aktywnym sportowcem-bieganie, triatlon, piłka nożna, ale po boisku wtedy ruszał się jak, za przeproszeniem, żelbetonowy kloc. Tym ciekawszy byłem jak poradzi sobie w półmaratonie. 

4te okrążenie, już opadam z sił i proszę kolegę o napój energetyczny. Niestety dostaję go dopiero okrążenie później.
Trasa półmaratonu wiodła ulicami Łowicza. Nie głównymi, czym byłem zawiedziony. Odwiedzałem Łowicz już 3 razy i nigdy nie byłem w tych miejscach co dzisiaj. Do pokonania mieliśmy 5 pętli po około 4 km każda. 

Ruszyłem w tempie 4.35 min/km. Już na drugim kilometrze pozwoliłem Panu europosłowi oglądać swoje plecy. Trasa nie była wymagająca, płaska jak Niderlandy, nudna. Za to wiało, zwłaszcza gdy przebiegaliśmy koło jakichś pól-musiały to być obrzeża Łowicza. Każde okrążenie kończyło się rundką na stadionie. Na trasie znajdowały się 3 punkty kontrolne - na 5, 10 i 15 km. Punktu kontrolnego na 5 kilometrze nie dostrzegłem. Do 10 kilometra dobiegłem w czasie 45.50. Czułem się wyśmienicie więc biegłem dalej. Do 15 kilometra dobiegłem po 1h i 09 min. Nic nie wróżyło tego, co miało się stać już niebawem. Po dobiegnięciu do stadionu czyli około 17 km poczułem szybki odpływ energii. Dostałem wtedy własny izotonik - miód, cytryna, sól. Ze stadionu na ostatnie okrążenie wybiegłem gdy zegar wskazywał 1h i 17 minut biegu. Jeżeli utrzymałbym tempo, to bieg skończyłby się przy 1h i 37 minut. Niestety w tym czasie walczyłem już tylko o przetrwanie. Na ostatnich 4 km nie miałem już energii. Tak szybko jak przyszła z EnergyPack'iem przed biegiem, tak samo szybko odeszła w trakcie biegu.  Męczyłem się i cierpiałem. Odganiałem od siebie myśli o przejściu do marszu. To przyspieszałem to zwalniałem. Modliłem się, żeby kryzys odszedł i pozwolił ukończyć bieg poniżej godziny czterdziestu. Dzieliłem trasę na kawałki - pobiegnę jeszcze do ronda, a później pomaszeruję. Biegłem. Pobiegnę jeszcze tym łukiem, a później pomaszeruję. Biegłem. Pobiegnę tę długą prostą, może w trakcie trochę pomaszeruję. Biegłem. I tak do stadionu pozostało już tylko około 500 metrów, a później już tylko 400 metrów po bieżni. Na tych 500 metrach też nie przeszedłem do marszu. Wbiegłem na stadion, tu przejść do marszu na oczach ludzi to byłby obciach. Więc ostatni raz zacisnąłem zęby, podniosłem głowę do góry, wypchnąłem pierś do przodu i biegłem dumnie. Przekroczyłem linię mety i nie upadłem. Zastopowałem czas. Jakaś Pani na mecie pokazała, że ten tu Pan z wąsem niczym Piłsudski to jest burmistrz tego miasta i żebym łaskawie podszedł do niego i przyjął od niego ten oto medal. Przyjąłem, chociaż niewiele kontaktowałem. Były gratulacje, był pewny uścisk dłoni burmistrza. Medal ładny, z pasiakami łowickimi. Jak na mleku Łowickie :) Ale bardziej interesowała mnie woda w tamtym czasie. Znalazłem, wziąłem od razu 2 kubki. Sprawdziłem czas. Własny pomiar wskazywał 1h 41 min 32 sek. Pomiar organizatora był o 13 sekund słabszy. Cieszę się, że ukończyłem ten debiutancki bieg i ani razu nie maszerowałem.Średnie tempo wyszło 4 min 49 sekund/kilometr. Zacne :)
Ostatnie metry biegu
To, co przeżywałem po biegu było jeszcze gorsze niż przeżycia podczas biegu. Byłem odwodniony więc wypiłem 2 litry wody. Potem 3-krotnie miałem odruchy wymiotne, o dziwo wszystko zostało na miejscu. Biegunka, dreszcze, gorączka, ogólne osłabienie, brak apetytu. Żołądek z wielką niechęcią przyjmował jedzenie. Teraz, w 8 godzin po biegu jest już w porządku.
Po biegu jeszcze nieświadom co zaraz będzie się działo...
 
Ale abstrahując od efektów ubocznych-szczęśliwy, że udało się ukończyć.
Co do otoczki biegu, to kibiców wzdłuż trasy było jak na lekarstwo. Podczas biegu w lesie w Warszawskim Wawrze było więcej krzykaczy niż dziś w Łowiczu. O pardon, na stadionie trochę było. Ale nie na ulicach... Być może pogoda odstraszyła. Było około 15 stopni, pochmurno, ale bezdeszczowo.
Lekka pronacja prawej stopy. Lewa jest neutralna.
Trasa była dobrze oznakowana, ale organizacja ruchu w trakcie zawodów była fatalna. Samochody jeździły w kolumnie między biegaczami. Jeden samochód wyprzedził mnie w odległości około 20 cm od mojego łokcia. Rozumiem zirytowanie miejscowych kierowców, ale na boga! taki event w tym mieście zdarza się raz do roku! Pachołki rozdzielające jezdnię znajdowały się tylko przy stadionie. Te niedogodności wynagrodził w 100% pakiet 'postartowy' nie powiem - całkiem nieskromny. Głównie były to przetwory z zakładu przetwórstwa Braci Urbanek oraz mleczne upominki ufundowane przez Okręgową Spółdzielnię Mleczarską. Był też posiłek regeneracyjny, były szatnie, był prysznic. 

A gdy wychodziłem z hali OSiR, wyniki były już wywieszone. Mój czas dał mi 114 miejsce w klasyfikacji open (103 wśród mężczyzn) na 299 zawodników. Robert Korzeniowski pobiegł fenomenalnie-jak na złotego medalistę olimpijskiego przystało. Zajął 22 miejsce z czasem 1.23.11. Ja o takim czasie mogę tylko pomarzyć. Wojciech Olejniczak przybiegł równo 10 minut po mnie. Z czasem 1.51.45 zajął 173 miejsce.

Ten bieg jest kolejnym, który nauczył mnie wielu rzeczy. Nauki te zachowam jednak dla siebie :) Przekonał mnie, że ból jest nieunikniony (pain is inevitable). Czy cierpiałem? Podczas biegu i po wydawało mi się, że tak. Później sobie uświadomiłem, że jak na moją niedługą jeszcze karierę biegacza amatora, nie mam punktu, a raczej biegu odniesienia. Cierpienie jest wyborem (suffering is optional) i dziś nie w pełni skorzystałem z tego wyboru. Jedynie go posmakowałem...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz