Obawiałem się tego dnia. Nie czekałem na tę sobotę z utęsknieniem. Miałem wiele wątpliwości tyczących się zasadności startu w dzisiejszym Grand Prix Warszawy. Wciąż niedoleczona infekcja to narażanie ciała na co raz to nowe ryzyka powrotu choroby, zamiast zakończenie jej. Po dwóch treningach w górach bolało mnie lewe kolano, prawe kolano jest stłuczone po wygłupach na parkiecie. Przez tydzień byłem na konferencji-wyjeździe służbowym, podczas którego polegałem na hotelowym wyżywieniu, a wieczory kończyły się przy barze i na parkiecie. Sen w tym tygodniu był dobrem deficytowym. Czego mogłem więc oczekiwać od startu w Lesie Kabackim?
Obudziłem się przed ósmą i wcale nie miałem ochoty na bieganie. Zadałem sobie wtedy to samo pytanie, które zadają mi ludzie gdy dowiadują się, że biegam. Pytanie "Piotrek, ale po co ty właściwie tak biegasz?" jest pytaniem irytującym, zirytowało moje myśli. W końcu nie zmuszam się do biegania, nigdy tego nie robię. Bieganie za to jest zmuszaniem się do jak największego wysiłku, do którego jesteśmy w stanie się zmusić pomimo naszych ograniczeń. Ten nieludzki wysiłek, pot i ból są istotą biegania oraz metaforą życia. Uświadomienie sobie tego po raz kolejny, zmieniło natychmiast moje nastawienie. Reszta przebiegła już rutynowo... Owsianka, napój energetyczny, strój i droga na start.
42.
Las Kabacki przywitał nas pięknymi kolorami jesieni. Dzień był słoneczny, choć nie za ciepły w początkowej jego fazie. Temperatura przed biegiem wynosiła 10 stopni, po biegu 12. Idealny dzień na zawody. W trakcie rozgrzewki uświadomiłem sobie, że lewe kolano już nie boli, prawe również nie dawało znać o sobie. Postanowiłem powalczyć. Tym bardziej, że trasa dziś była sucha, przez co o wiele szybsza niż 3 tygodnie temu.
06.
Ustawiłem się jak zwykle źle. Nie wiem, czy to ja nie doceniam moich możliwości, czy może inni przeceniają swoje? Pierwszy kilometr to jak zwykle walka o miejsce w szeregu, przedzieranie się przez tłum ludzi, szukanie swojego tempa tam, gdzie nie ma na nie miejsca. W zasadzie nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo tym razem, bo nastawiłem się na spokojny start. Pierwsze 2 kilometry przebiegłem w tempie 4.30, następnie zacząłem przyspieszać i pociągnąłem za sobą grupkę ludzi. Dołączyliśmy do innej grupki, z którą trzymałem się do mniej więcej 5 km. Wcześniej, bo między 3 a 4 km była agrafka, dzięki której mogliśmy podziwiać biegnącą w przeciwnym kierunku czołówkę-ścigaczy, atletów, biegowych mocarzy biegających dychę poniżej 40 minut, a niektórzy nawet poniżej 35. Skupiłem się na własnym biegu. Do piątego kilometra dobiegłem z czasem 21.26 Wiedziałem wtedy, że jeżeli drugą połowę pobiegnę nie wolniej, to będzie życiowy wynik.
42.06.
Nieświadomie przyspieszyłem, ale grupa towarzysząca także. Stale wyprzedzaliśmy jakichś innych biegaczy. W zasadzie od 1 km do końca biegu nikt mnie nie wyprzedził. Gdy ujrzałem tablicę oznaczającą 6 km przycisnąłem jeszcze mocniej. Zupełnie nie wiem z jakich przyczyn, ale poczułem nagły przypływ energii i biegłem niesiony nią co najmniej do siódmego kilometra. Nie kontrolowałem tempa ani czasu. Zdołałem oderwać się od grupy, z którą biegłem od niemal samego początku. Od ósmego kilometra zacząłem finiszować. Stopniowo. Najpierw w myślach-do dziewiątego kilometra, a od dziewiątego także w czynach. Na ostatnim kilometrze wyprzedziłem około 10 osób, w tym dziewczynę, która jak się później okazało stanęła na najniższym stopniu podium w kategorii kobiet. Na ostatniej 200 metrowej prostej wyprzedziłem ostatniego biegacza, pomimo, że już wcześniej sobie go odpuściłem. Po biegu doszedłem do wniosku, że mogłem to pobiec jeszcze mocniej, bo pozostały niespożyte pokłady energii. Mimo wszystko strategia okazała się bardzo dobra. Drugą połowę przebiegłem w 20.40 czyli prawie o minutę szybciej niż pierwszą.
Końcowy rezultat był dla mnie bardzo zadowalający. Czas 42.06* jest nie tylko moją nową życiówką, ale jest czasem o ponad 7 minut lepszym od czasów, jakie uzyskiwałem w kwietniu-na początku mojej 'kariery' biegowej.
Bieg zakończyłem z przytupem, dlatego ten post zakończę bez żadnych górnolotnych przemyśleń. Jutro kolejny start-w 'Biegnij Warszawo'. Organizator przewiduje, że na starcie stanie około 15 tys. ludzi. Więc ja tylko odhaczę ten bieg, nie będę się spinał. Primo, nie lubię takich masówek, a secundo-trzeba dać pożyć nowej życiówce, nie można jej pobić zaraz następnego dnia.
* Organizator na swojej stronie internetowej podaje czas 42.01 i 78 miejsce w kategorii Open. Prawdopodobnie nastąpił jakiś błąd pomiaru czasu, bo czasy innych zawodników zmierzone własnymi stoperami też nieco różniły się na niekorzyść od czasu organizatora.
Piotrek, muszę Ci powiedzieć, że potrafisz zaskoczyć. Najpierw biegi, teraz ten blog. Trzymam za ciebie kciuki. Chciałabym mieć tyle siły, żeby przełamać fizyczną słabość, zdaje się, że nie tylko fizyczną. Jak na razie brak mi motywacji. Może też powinnam sięgnąć po Murakamiego? Pozdrawiam i życzę wielu sukcesów.
OdpowiedzUsuńMyślę, że jak Haruki Murakami pojutrze zdobędzie zasłużonego literackiego Nobla, to wiele ludzi po niego sięgnie :)
OdpowiedzUsuń