Fejsbuk od dawna bombardował informacjami o Falenicy z lewa i z prawa. Ten blogger lubi Zimowe Biegi Górskie w Falenicy, tamten wprost uwielbia, a ten znów bez nich żyć nie może. Wchodzę na jeden portal o bieganiu, a tam Falenica, następny - Falenica, otwieram Runner's World i znów Falenica, jadę z Targówka na Lubelszczyznę przez Józefów i co jest na drogowskazie w lewo? Falenica !
- A co to właściwie są te biegi górskie w Falenicy? - zapytałem jakiś czas temu Renatę podczas CrossFitu.
- To są takie kultowe biegi zimą po wydmie Falenickiej, 7 wymagających podbiegów... - nie musiała kończyć, bo ja już podjąłem decyzję.
Później przyplątała się ta kontuzja, ale swoje przyjście i odejście w miarę dobrze zaplanowała. Dokładnie na pierwszy bieg górski w Warszawie wszystkie części mojej osoby były zwarte i gotowe do biegu.
Treningu to za wiele nie zrobiłem, ale coś tam wcześniej potruchtałem, zaliczyłem 1 ParkRun, robiłem jakieś pompki, brzuchy, wymachy lewą ręką (bo prawa była zwichnięta) i rozciąganie pięty achillesowej, o pardon - stawu biodrowego. Można powiedzieć, że przez ten cały okres kontuzyjno-regeneracyjno-rozleniwiający nogi nie odzwyczaiły się zbytnio od czynności, których w nadchodzącym czasie będą wykonywać coraz więcej. Dla podtrzymania formy obejrzałem relację z Maratonu Nowojorskiego i ze trzy odcinki Atletów. Wprawdzie nie robiłem żadnych podbiegów ani szybkości (chyba, że tu zaliczyłbym codzienne wdrapywanie schodami na trzecie piętro w pracy, a po pracy zbieg tą samą trasą w trzecim zakresie). Ponieważ już dawno postanowiłem to wiedziałem, że wystartuję w Falenicy, choćbym miał ten bieg ukończyć siłą woli, na jednej nodze czy z korzeniem i piaskiem w zębach. Wszak co to te 10 km z 21 podbiegami dla człowieka, który całe życie spędził na górzystej Lubelszczyźnie, pofałdowanym Mazowszu z epizodem w urozmaiconej terenowo Belgii? Bułka z masłem.
Skoro Fejsbuki tak huczały o tej Falenicy i skoro za namową w zasadzie niczyją zapisałem się, to postanowiłem zapytać Google o te Falenickie zimowe biegi górskie? Bo zimowe jeszcze jako tako brzmiało sensownie, ale górskie za nic mi tu nie pasowały? W Warszawie? O stopniowym zbliżaniu się Warszawy do Zakopanego i pomyśle budowy skoczni narciarskiej na Stadionie Narodowym media przebąkiwały, ale biegi górskie w stolicy naszego kraju to się kupy nie trzymało. Okazuje się, że to prawda i że tych biegów po falenickiej wydmie jest łącznie 6 w cyklu od grudnia do marca. Startujący mają wybór dystansu 3,33 km (1 pętla), 6,66 km (2 pętle) oraz 10 km (3 pętle). Jako ekonomista wiem, że więcej kosztuje mniej za jednostkę, nie uległem pokusie rozdrabniania i od razu zadeklarowałem najdłuższy dystans. Suma przewyższeń na 3 pętlach wynosi +/- 255m, a niektóre źródła podają, że na 1-pętlowej trasie znajduje się 7 podbiegów czyli 21 na moim dystansie. Bieg w tym roku cieszy się dużą popularnością, na wszystkie dystanse zapisać się miało 770 biegaczy, a ukończyło nieco ponad 700, z czego zdecydowana większość, bo około 530 na dystansie 10 km. Udział w biegu jest też łagodny dla kieszeni biegaczy, bo kosztuje zaledwie 10 zł (lub 50 zł przy zapisie na wszystkie 6 biegów).
fot. maratonczyk.pl |
Pierwszy raz na zawodach wystartowałem w terenowych New Balance. W złej grupie wystartowałem. Skąd mogłem wiedzieć, że polecę po tych górkach w 46:40 skoro Fejsbuk i wszystkie możliwe portale tak straszyły tą Falenicą? Co prawda podczas rejestracji ręka się zawahała, ale jednak zadeklarowałem czas ukończenia powyżej 48 minut. Jeżeli w ogóle ukończę - powiedziałem sam do siebie - przecież jeszcze 3 tygodnie temu nie mogłem biegać.
Od pierwszego podbiegu prę ostro w górę, wyprzedzam po piasku, po zaroślach, po korzeniach, między drzewami. Czasem jest zbyt wąsko i wiozę się na plecach innych biegaczy. Na zbiegach to samo - przypominają mi się słowa trenera Jacka Gardenera z obozu w Karkonoszach o technice hamowania na zbiegach, a w zasadzie o tym żeby na zbiegach nie hamować. Inni to robią, ja popuszczam wszelkie hamulce i wymijam z prawej z lewej, po krzakach, obok ścieżki - gdzie i jak się da, a nawet tam gdzie się nie daje... Chwilę po starcie żałuję, że nie wystartowałem z pierwszą grupą. Na drugim kilometrze doganiam biegaczy, którzy wystartowali w grupie 2 minuty przede mną, a wkrótce też tych, którzy wystartowali jako pierwsi (4 minuty wcześniej), deklarujących ukończenie poniżej 48 minut. Na pierwszym kółku mam czas 15:40, chyba za szybko, postanowiłem zwolnić. Postanowienie na niewiele się zdaje, bo drugie kółko robię w 15:30. Ciągle wyprzedzam, z tym, że teraz już nie wiem kogo, bo na trasie są też biegacze, którzy wystartowali po nas na 3,33 km i 6,66 km. Sprzyja to biegowi własnym tempem. Ostatnie 7 podbiegów spędzam myśląc jak to miło by było, gdyby biodro już nigdy nie zabolało. Na zbiegach szaleję i uważam żeby tylko w drzewo nie przytrąbić. Na płaskim, czego jest niewiele - odpoczywam. Na ostatniej pętli biegnie obok mnie biegacz, z którym się ciągle zamieniamy miejscami. On mnie wyprzedza na płaskim, ja go na podbiegu lub zbiegu. Ostatecznie zostawiam go tuż przed znacznikiem 9 km. Na 9 km mijam Ania biega, którą rozpoznaję po technice biegu i... stroju. Od razu przypomina mi się jej wpis traktujący o tym, że bieganie w długim rękawie od marca do listopada to jakieś nieporozumienie. Uff, jest grudzień, trochę mnie to usprawiedliwia, ale w myślach przyznaję jej rację - w takim biegu nawet w połowie grudnia w letnim stroju człowiek daje radę. Przed metą ostatnie 300 m to zbieg po piasku i nieco płaskiego. Gnam, żeby ukręcić wymagającą do pobicia życiówkę. Ostatnią pętlę pokonuję o 6 sekund szybciej od poprzedniej i wpadam na metę z czasem 46:34. Nieoficjalne wyniki na stronie organizatora wskazują początkowo 47:40, ale po ostatecznej weryfikacji są poprawione na 46:40. W konsekwencji zająłem 144 miejsce na 520 biegaczy, którzy ukończyli bieg.
Trudno mi porównywać Falenicę z innymi biegami. Terenem trochę przypominało to Półmaraton Kampinoski, ale stopniem trudności już nie. Na falenickiej wydmie na pewno mi się nie nudziło. Mimo, że tę samą pętlę leciałem 3 razy, to za każdym razem na każdym podbiegu, na każdym zbiegu, na każdej prostej odkrywałem coś nowego, coś unikatowego, niepowtarzalnego. Bieg w Falenicy sprawił mi olbrzymia frajdę pomimo mojej jeszcze niestuprocentowej dyspozycyjności. Z niecierpliwością czekam na kolejny etap w poświąteczno-przedsylwestrową sobotę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz